wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 4

Barierka wpijała mi się w tyłek, wiatr mierzwił mi włosy, a dym papierosowy drażnił moje płuca. Miałam wszystkiego dość. Musiałam jak najszybciej usunąć się z tego domu. Obecność Nicky, jej słowa, ton jakim je wypowiadała i typowe dla niej zachowania drazniły mnie jak nic innego. Sama świadomość, że jest w tym mieszkaniu co ja powodowała wybuchy nieoczekiwanej agresji. Działała na mnie jak płachta na byka.
Wpatrywałam się w szare blokowisko, próbując się uspokoić po kolejnym wybuchu. Barierka balkonu była zimna. Machałam nogami w powietrzu, co chwila uderzając piętami w metal. Miałam ochotę skoczyć, jednak chęć zemsty na wrednej brunetce trzymała mój tyłek na barierce.
Przyglądałam się małym ludzikom pośpiesznie biegnącym uliczkami wijącymi się między szarymi budynkami. Obserwowałam, ale nie wtrącałam się. Czy tak funkcjonuje Bóg? - przemknęło mi przez myśl. - Może też siedzi na barierce niebiańskiego balkonu... Moje rozmyślania przerwało przeczucie, że ktoś za mną stoi. Nie myliłam się. Zaraz poczułam dłonie na bokach. Gwałtownie obróciłam się, chwiejąc na wąskiej barierce i ujrzałam rozbawione ciemne spojrzenie.
Od kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz na tym balkonie i poznaliśmy w niezbyt sprzyjających warunkach, brunet zdawał się mnie obserwować. Często pojawiał się przy mnie znikąd, ale zawsze miał w tym jakiś interes, jakiś swój cel. Tym razem okazał się nim tlący się jeszcze papieros. Szybkim ruchem wyłuskał mi go spomiędzy palców, by zaraz się nim zaciągnąć. Przerzuciłam nogę przez barierkę tak, że teraz siedziałam na niej okrakiem.
- Nie zapytałeś - warknęłam, błyskawicznie zeskakując na podłogę balkonu i gromiąc go wzrokiem. - To moje. Jesteś mi winny... - nie dał mi dokończyć.
Gapił się na mnie jak na zwierzynę i zachłannie przyciągnął mnie do siebie. Nie miał pojęcia, jak tego nienawidzę. Kiedy jego usta zbliżyły się do moich nie potrafiłam zareagować inaczej. Kolejny raz oberwał po twarzy. Powietrze przeciął jego zduszony jęk. Instynktownie cofnęłam się o krok, wpadając na barierkę. Zayn z zaczerwienionym policzkiem stał w miejscu, patrząc na mnie z mieszaniną wściekłości, zdziwienia i obłędu w szeroko otwartych oczach. Bestia w mojej krwi zamruczała cicho, gotowa do ataku.
Brunet milczał. Wpatrywał się we mnie tylko ciemnymi ślepiami jak drapieżnik czający się na ofiarę. A ja nie miałam zamiaru się nią stać. Ukradkiem rozejrzałam się po praktycznie pustym balkonie, po jego zgniłozielonych ścianach i zimnej, ciemnej podłodze. Szukałam czegokolwiek, co pomogłoby mi się obronić. Przezorna Sarah jednak na balkonie nie trzymała nic prócz małej popielniczki na parapecie za Zaynem. "Żeby nie kusić złodziei".
Barierka bezlitośnie wciskała mi się w plecy, lecz trwałam nieruchomo czekając na ruch chłopaka. Jego oczy badały uważnie każdy fragment mojego ciała, jakby oceniał, który najbardziej będzie mu przeszkadzał przy ataku. Albo który będzie najapetyczniejszy. Wzdrygnęłam się. W zaułkach Londynu pełno takich typów, jednak zazwyczaj to ja ich osaczałam, a nie na odwrót. W nowej sytuacji czułam się niepewnie i szukałam sposobu na zwycięstwo nad brunetem. Ten jednak nie pozwolił mi wysnuć jakiegoś sensownego planu. Jeden jego krok zminimalizował przestrzeń między nami. Dłońmi ścisnął mi nadgarstki, a torsem przywarł do moich piersi.
- Nie pozwolę się bić - wydyszał tylko, po czym z chorobliwą natarczywością naparł na moje usta.
Próbowałam się wyrwać. Chciałam kopnąć. Gryzłam. A jego zdawało się to nie tylko nie zniechęcać co podniecać. Czułam, że jego uścisk na nadgarstkach zaburza krążenie krwi, przez nacisk jego klatki barierka wżynała się w moje ciało głębiej, a na biodrze czułam twardość jego członka. Nie chciałam tego. Kolejny raz szarpnęłam głową, uwalniając usta od jego naporu. Dyszałam, próbując nabrać tlenu w płuca. Bestia w mojej krwi zdawała się ucichnąć, wiedziałam jednak jak niewiele potrzeba do obudzenia jej. Splunęłam mu w twarz.
- Wolałam twoją mniej trzeźwą wersję.
Jakimś cudem udało mi się ruszyć nogą na tyle, by nastąpić mu trampkiem na bosą stopę. Syknął z bólu minimalnie rozluźniając uścisk na nadgarstkach. Zaczęłam się szarpać mocniej, co jednak nie przynosiło oczekiwanych efektów... Znów zacisnął palce na mojej skórze. Próbował przycisnąć mnie znów do barierki, ale udało mi się przesunąć kawałek. Atakowałam go jak mogłam, bestia wewnątrz mnie była coraz bardziej pobudzona. Chłopak jednak był zbyt zdeterminowany, żebym mogła mu uciec. To było tak widoczne, że aż kuło w oczy. Jego wzrok zdawał się mnie obezwładniać, uniemożliwiać mi pełną kontrolę nad ciałem. Gdy poczułam chropowatą ścianę ocierającą mi się o plecy, myślałam, że cały mój wysiłek na nic. Bestia mimo swojej siły nie potrafiła walczyć z determinacją bruneta. Było w nim coś diabelskiego, jednocześnie kusił i przerażał. Gdyby nie nagły skrzyp otwierających się drzwi balkonowych pewnie na tej zimnej podłodze byłoby po wszystkim.
Chłopak obrócił głowę, by zobaczyć kto przeszkadza mu mnie przelecieć. Przez moment mignęły mi blond włosy, a tuż potem usłyszałam charakterystyczny głos Sarah:
- Zayn, proszę cię, nie na moim balkonie!
Brunet prychnął, ale uwolnił moje nadgarstki. Od razu zaczęłam je mechanicznie rozcierać, rzucając mu spojrzenia spode łba. Nie miałam ochoty na niego patrzeć. Wybór między zamknięciem się w mieszkaniu a pozostaniem z Zaynem na balkonie był prosty. Jak najdalej od tej cholernej gęby.
- Debil - warknęłam, wymijając go.
Sarah patrzyła na mnie niepewnie, kiedy przecisnęłam się do wewnątrz. W środku zaraz otoczył mnie mdlący odór perfum Nicky. W akcie desperacji zaczęłam rozważać powrót na balkon, do Zayna. Zamiast tego jednak wstrzymałam oddech i, teatralnie zasłaniając nos, czmychnęłam do kuchni.

Nie mam pojęcia kiedy minął weekend. Nagle mieszkanie pełne ludzi było puste. Żadnej Nicky żądającej jedzenia. Nigdzie bruneta patrzącego na mnie jak na tabliczkę ulubionej czekolady. Ani widu słodkiego żarłoka, pochłaniającego zawartość wszystkich kuchennych zakamarków. W żadnym kącie nie mogłam znaleźć też właścicielki mieszkania ani jej chłopaka. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że nadszedł straszny dzień dla studentów i pora powrotu na uczelnię. Poniedziałek. Najgorszy dzień tygodnia. Chyba nie znam nikogo, kto by lubił koniec weekendu. Ludzie zazwyczaj chodzili wtedy niewyspani, rozkojarzeni i dość nerwowi, co było całkiem dobrym momentem dla kieszonkowców.
Kiszki skręcały mi się z głodu, a przez przedłużający się pobyt w mieszkaniu Sarah gromady ludzi z Niallem, mającym czarną dziurę zamiast żołądka, na czele lodówka świeciła pustkami. Myszkowałam w półkach, poszukując czegokolwiek do zjedzenia, jednak wiecznie głodni studenci nie zostawili nawet kromki czerstwego chleba. Nigdzie nie było też żadnych drobnych, za które mogłabym coś kupić.
W brzuchu strasznie mi burczało. W jednym momencie podjęłam decyzję. Pora na powrót na ulicę. Szybko narzuciłam na siebie kurtkę, wciągnęłam trampki na nogi i już byłam gotowa do wyjścia. Na haczyku przy drzwiach wisiały dwie pary kluczy, chwyciłam jedną i zamknęłam mieszkanie. Już po chwili kroczyłam jak zawsze mokrą ulicą, dziwnie pustą jak na Londyn. Naciągnęłam kaptur na głowę i wsadziłam ręce do kieszeni kurtki, chroniąc się przed deszczem. Zacinał niemiłosiernie.
Kiedy w końcu dotarłam do bardziej zaludnionych uliczek, moje zmysły się wyostrzyły. Szukałam łatwej ofiary na mały atak kieszonkowca. Co jakiś czas widziałam w tłumie znajome twarze, jednak naszych zażyłości nie dało się wyczytać z niczego. Pełna uliczna profeska.
W ciągu kilku minut zgarnęłam trzy portfele. Nie było to trudne. Ludzie byli rozkojarzeni bardziej niż zawsze, a policji nigdzie nie było widać. W małej piekarni kupiłam bułkę, by zaraz pomknąć między tłumem do moich znajomych. Już z daleka dało się ich rozpoznać. Mimo że stali w zaludnionej uliczce wciąż byli strasznie charakterystyczni. Mia, brunetka prowadząca nocny club, w swojej mini i szpilkach przyciągała spojrzenia elegantów w garniaczkach. Peter, mięśniak z tatuażem na bicku przedstawiającym chaos, przez swoje gabaryty był nie do przeoczenia. Steve, haker, w nieodłącznych kujonkach i swojej ulubionej koszuli przypominał tyczkowatego stracha na wróble, wszyscy zawsze wytykali go palcami. No i Jade, czarna wdowa, nie podchodź, grozi załamaniem nerwowym. O dziwo nikt nigdy nie przyłapał żadnego z nich na przestępstwie.
- Cześć wam - wyszczerzyłam się, po czym odgryzłam pokaźny kęs bułki.
- Genny! Którą bandę tym razem oczarowałaś? - Mia twierdziła, że moje powodzenie w likwidacji naszych przeciwników zapewniam sobie wyglądem. Totalnie się z nią nie zgadzam.
- Kilka mniejszych... Mia, mam do ciebie sprawę tak w sumie - zmarszczyłam brwi, nagle zdając sobie sprawę z tego, co zaczęłam planować. - Ale to później - mruknęłam speszona.
Przedpołudnie spędziłam beztrosko z przyjaciółmi. Przy nich nie musiałam udawać. Jak zawsze udało nam się zwędzić trochę gotówki, dzięki czemu było nas stać na luksus w postaci lunchu w całkiem przyjemnej knajpce. Nasza paczka nigdy nie miała przed sobą sekretów. Wiedzieliśmy o sobie rzeczy, o których wiedzy wolelibyśmy nie mieć. Dawało nam to jednak dziwną swobodę. Mogliśmy mówić co chcemy i o kim chcemy. Żadnych ograniczeń. Miby byliśmy zgrani w piątkę, jednak zawsze najlepiej rozumiałam się z Mią. Ona z kolei chodziła z Peterem (którego inteligencja woła o pomstę do nieba). Świetnie gadało mi się również ze Steve'em. Nigdy jednak nie potrafiłam zrozumieć jego związku z Jade. I tak oto jako jedyna byłam sama. Jak zawsze. Z resztą sama czułam się z tym lepiej - nie musiałam myśleć o drugiej połowie.
Kiedy Peter zaczął zaczepiać jakieś dziewczyny ze stolika obok stwierdziliśmy, że pora opuścić lokal. Mia, zarzucając włosami na prawo i lewo, pokazywała jak bardzo uraziło ją zachowanie chłopaka. Od kiedy ją poznałam zazdrościłam jej odwagi i swobody, stylu, wyglądu... Wiedziałam jednak co ją taką czyni. Jej praca, w której musi być świadoma swoich atutów. A ja miałam zamiar się tam wkręcić. Kiedy odeszłyśmy ramię w ramię kawałek od reszty zaczęłam temat, nieco skrępowana.
- Co do tej sprawy, którą mam do ciebie... Odnalazłam kumpelę z liceum. Chciałabym się na dłużej u niej zatrzymać. Nie chcę jej narażać ani nic, więc kradzieże w okolicy odpadają, a codzienne latanie do centrum byłoby dość uciążliwe... Nie chcę, żeby czuła się wykorzystywana. No więc potrzeba mi trochę kasy... - kopnęłam kamyk przede mną. Potoczył się na ulicę, po czym zniknął w kratce ściekowej. Czułam, że przez ten plan skończę podobnie. - Twój club jest niedaleko. Nie masz jakiejś posadki, czy coś?
Jej zdziwione spojrzenie lustrowało mnie od stóp do głów. Od zawsze potępiałam jej niby zawód. Była w takim szoku, że nawet zapomniała o okazywaniu wyższości nad Peterem.
- Przecież kompletnie nie odpowiadają ci takie klimaty...! - wyrzuciła z siebie, krzyżując ręce na piersiach.
- Mia, myślałam o kelnerce, barmance czy coś... Nie o dziwce - syknęłam.
- U mnie to to samo - prychnęła, przyspieszając.
Pokręciłam głową, podbiegając do dziewczyny. Rzadko się kłóciłyśmy, jednak jej praca bywała tematem większości sporów. Nie potrafiłam zrozumieć jak można puszczać się za pieniądze...
- Mia, no nie fochaj się! - złapałam ją za ramię. - Wolę zacząć od czegoś łatwiejszego i... mniej inwazyjnego niż sprzęt nieznajomego w moim ciele - czułam palące rumieńce na policzkach. - To jak będzie...?
- No dobra - westchnęła, przewracając oczami. - Totalnie mi to się nie opłaca. Zaczniesz od czegokolwiek... Dziś wieczór, ok?

Całe popołudnie siedziałam jak na szpilkach. Spędzanie czasu z zakochanymi gołąbkami przed TV było dość abstrakcyjne, gdy myślałam, co mnie czeka. Kiedy Harry w końcu poszedł była dopiero 17. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Potrzebowałam się rozluźnić, więc krzycząc do Sarah poszłam do łazienki.
Woda spływała po mnie strumieniami. Nerwowo pocierałam ciało, chcąc jakoś odsunąć myśli o wieczorze. Bałam się. Nie miałam pojęcia, co Mia uznaje za "cokolwiek". Gorący prysznic nie do końca spełniał swoją rolę. Przez zaparowaną szybkę kabiny nic nie było widać. Dopiero trzaśnięcie drzwi łazienki uświadomiło mi, że ktoś tu wszedł. Błagałam w duchu, żeby to nie był Zayn, bo nie panowałam nad sobą z nerwów. Drzwiczki rozsunęły się, ukazując mi blond czuprynę przyjaciółki. Pierwszym odruchem chciałam się zasłonić. Po chwili jednak przypomniałam sobie czasy szkolne i to, co wyprawiałyśmy, gdy nocowałyśmy u siebie... Sarah miała na sobie kusą koszulkę. Uśmiechnęła się do mnie niepewnie.
- Widziałam, jaka jesteś dziś spięta... Powiesz mi, co się stało? - szepnęła, bawiąc się rombkiem koszulki.
Kiedy nie odpowiedziałam, wciąż zbyt zszokowana jej nagłym wejściem westchnęła cicho i ściągnęła koszulkę. Przez te kilka lat praktycznie się nie zmieniła. Odstające obojczyki, drobne piersi, wystające żebra, płaski brzuch, krągłe biodra, smukłe nogi. Zawsze była ładna, idealna dla każdego. Ale to ze mną zdarzało jej się bawić pod prysznicem... Po chwili już stała obok mnie w brodziku i ustawiała odpowiednią temoeraturę wody. Bestia tuż pod moją skórą ciekawsko zamruczała, gdy blondynka odwróciła się przodem.
- Chyba kogoś trzeba tu... zrelaksować - uśmiechnęła się, kładąc mi dłonie na biodrach.
____________________________________
Okej. Nie ogarniam tej końcówki xD
Mam nadzieję, że rozdział chociaż trochę rekompensuje długie oczekiwanie. Przepraszam, miał być jakoś z tydzień temu, ale oddałam telefon do naprawy, więc pisałam na tablecie, na którym nie umiem pisać xD
Mam nadzieję, że nie ma zbyt dużo błędów...

Czekam na opinie!

Cupcake. (mająca głupawkę i próbująca zrozumieć końcówkę).